Żeby wpisać tę notkę, musiałam najpierw poszukać w Googlu, jak się nazywa to, co mam na myśli… terminal? Wyszło na to, że najbardziej pasuje mi PIN pad. Nawet jeśli to nazwa własna urządzenia tej akurat konkretnej firmy, będę go odtąd używać w odniesieniu do wszystkich urządzeń-na-których-wstukuję-pin-płacąc-kartą.
Problem PIN pada zaprząta moją uwagę od czasu, kiedy otrzymałam od banku nową kartę (wcześniej wystarczał podpis). Przez ostatnie pół roku funkcjonowały bowiem obok siebie dwa tryby obsługi:
- zielony – PIN – zielony;
- proszę wprowadzić PIN i nacisnąć ENTER.
Klient nie mógł wyrobić sobie automatycznego odruchu, bo nigdy nie wiedział, na jaki tryb trafi. Każdorazowo kasjerka była angażowana w ustne objaśnianie. Dodatkowym uatrakcyjnieniem operacji wprowadzania PIN-u był fakt, że w różnych modelach padów różnie zaprojektowano przyciski. Chodzi tu nie o układ klawiszy, ale – by tak rzec – o konsystencję. Idealna sytuacja to taka, gdzie wystarczy ułożenie i nacisk palców jak przy części numerycznej klawiatury komputerowej. Niestety, w przypadku niektórych modeli przyciski z gumy trzeba było traktować kciukiem, napierając siłą całej dłoni.
Dziś mogę rzec: vivat! PIN pad ostatnimi czasy się jakby standaryzuje. Dominuje tryb drugi obsługi, a klawiatura coraz częściej nie wymaga użycia siły. Wiem, że PIN pad z jego uciążliwościami to drobiazg w skali świata, ale życie ZU składa się właśnie z takich irytujących drobiazgów.
W następnym odcinku: o lepszych i gorszych programach do wypełniania PIT-ów.