Dzisiejsze Życie Warszawy pochyliło się nad tematem sprzedaży biletów w autobusach.
Wszyscy to znamy z autopsji:
– Nie mam biletów, skończyły się.
– Proszę pana, to co mam robić? pojechać na gapę?
– A to już nie moja sprawa.
Kierowca nie ma obowiązku sprzedaży biletów – grunt to odpowiednio sformułowany regulamin: “dopuszcza się sprzedaż biletów jednorazowych”. Proponuję w ogóle zlikwidować tę opcję, jeśli przekłada się ona w praktyce na “w wyjątkowych wypadkach jest szansa na zakup biletu jednorazowego w autobusie”, czyli de facto nie można na to liczyć.
Bo: chcesz podróżować autobusem w niedzielę rano? Albo ryzykujesz i wsiadasz (może trafisz na kierowcę z biletem), albo idziesz najpierw na dworzec i kupujesz bilet w działającym 24 godziny na dobę kiosku. A jeśli ci się poszczęści, może po drodze, na piątym kilometrze znajdziesz biletomat (jeden z 80 w stolicy). Za bilet można też zapłacić przez telefon komórkowy (brzmi zachęcająco), ale ze wstępnej lektury odnośnej instrukcji wynikło mi, że w przypadku abonentów sieci Era najpierw trzeba mieć konto na PayPalu, czyli jest to cała złożona procedura.
Solution: tak jak w mieście Krakowie zainstalować po biletomacie w każdym autobusie i tramwaju.
Jestem teraz we Wrocławiu. Automat do sprzedaży biletów jest na prawie każdym przystanku. Niewielki, bez niepotrzebnych wyświetlaczy, widać że zrobiony tak zeby wytrzymać długo. Obsluga prosta – wybierasz bilet, wrzucasz kasę i wyskakuje. A w Warszawie jakieś monstra, do których normalny człowiek boi się podejść. Z całej sprawy zadowolony chyba jest najbardziej producent tego czegoś.