Poniedziałek 18.04 mieliśmy wolny, ponieważ przypadało akurat lokalne – zuryskie – święto Sechseläuten. Z grubsza odpowiada ono naszemu topieniu marzanny: pali się słomianego bałwana (Böögg). Z faktu, jak szybko wybuchnie głowa Böögga, wróży się, jakie będzie lato. Ale to jest kulminacja: wcześniej przez parę dni odbywają się imprezy towarzyszące, a w poniedziałek na plac z bałwanem zmierza pochód cechów. I teraz tak: całość jest wielką imprezą, do której przygotowania zaczynają się na długo przed datą zero. Za członkostwo w cechu płaci się ok. 700 CHF rocznie, za kostium na imprezę do 1000 CHF. Za miejscówkę do oglądania pochodu też się płaci. A w tym roku lało przez cały poniedziałek (już mniejsza o to, że było potwornie zimno). Oglądałam transmisję z pochodu w TV, odczuwając głęboką Schadenfreude z faktu, że ja siedzę i mam sucho, podczas gdy oni tyle zapłacili, a teraz maszerują w deszczu, z pelerynami na kostiumach 🙂
BTW dzisiejszy Tagblatt (der Stadt Zürich) donosi w rubryce Züri-Zahl minorowo:
PS Okolicznościowe ciastka by Springli: