Wczesnym wieczorem w niedzielę 3 kwietnia znalazłam mały urokliwy cmentarzyk w okolicach stacji Stadelhofen. Przechadzałam się, robiłam zdjęcia, oprócz mnie były tam jeszcze dwie osoby. Gdy już nasyciłam się zwiedzaniem i chciałam wyjść, stwierdziłam, że:
- brama jest zamknięta,
- nikogo oprócz mnie na cmentarzu nie ma,
- żadnej innej bramy ten cmentarz nie ma.
Następnie przeszłam naokoło, aby ocenić, jakie mam szanse wydostać się samodzielnie, i stwierdziłam, że niewielkie:
- z jednej strony cmentarza było urwisko,
- z drugiej ulica w wąwozie z 10 metrów niżej,
- z trzeciej ulica w wąwozie tylko 2 metry niżej i ze stosunkowo niskim parkanem, ale za to z poprowadzonym drutem kolczastym wzdłuż parkanu,
- z czwartej wysokie ogrodzenie i ta zamknięta brama.
Zastanawiałam się, czy nie zadzwonić do wspólokatorki i nie poprosić, żeby zrobiła dym (np. zadzwoniła na policję?), ale uznałam, że tę metodę zastosuję w ostateczności. Na szczęście było ok. 19:00, a więc jeszcze jasno i co jakiś czas ktoś przechodził ulicą w wąwozie. Puściłam wolno grupę seniorów, ale gdy zobaczyłam parę ludzi mniej więcej w moim wieku, zawołałam niemieckim bezrodzajnikowym: “Ich brauche Hilfe! Ich bin im Friedhof geschlossen!”.
Gdy już przeszliśmy na angielski, okazało się, że nie jest to cmentarz miejski, ale private (należący do kościoła), a takie są zamykane na noc. Świetnie, tylko że żadnych godzin otwarcia ani zamknięcia przy bramie nie podano! Super też, że bliźni odwiedzający cmentarz równocześnie ze mną nie pomyśleli o moim losie!
Skończyło się na tym, że wspinałam się na ogrodzenie, a potem z niego skakałam, co udało się tylko dzięki pomocy moich wybawicieli. Na pewien czas odechciało mi się jednak samotnych eskapad po Zurychu 😉